
Część IX
PRZYJACIELE NA CZTERECH ŁAPACH..
W
historii o powstawaniu, modernizacji, roślinach i zwierzętach Mojego Ogrodu nie
może zabraknąć tego, moim zdaniem najważniejszego, czyli prezentacji wiernych
stróżów posesji, a zarazem czworonożnych przyjaciół.. Pod koniec poprzedniej
części opowiadania obiecałem przedstawić kolejne psy, które zadomowiły się na
terenie mojej posesji po tragicznej śmierci owczarka niemieckiego o imieniu
Aron, pokąsanego na śmierć przez rój szerszeni.. Szerszenie po tym zdarzeniu
zostały unicestwione przez specjalistów do walki z owadami, cały ogród został
dokładnie sprawdzony metr po metrze, ja po prawie półrocznej żałobie powoli
ochłonąłem i pod namową żony postanowiliśmy kupić kolejnego szczeniaka, który
przejąłby we władanie teren mojej działki.. Podobnie jak przy poprzednim
wyborze psa, zwróciłem się o pomoc i wybranie odpowiedniego szczeniaka, do
mojego przyjaciela prowadzącego hodowlę owczarków niemieckich.. W umówiony
dzień zajechałem wspólnie z małżonką na teren hodowli.. Początkowy zamysł, aby
wybrać psa podobnego do poprzednika, szybko „spalił na panewce”.. Przyjaciel
zaprowadził nas do kojców na przegląd psów i wtedy decyzja zapadła
jednogłośnie.. Wraz z małżonką zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia w
małych, ślicznych szczeniakach, po cudownych rodzicach – parze owczarków
niemieckich długowłosych, międzynarodowych czempionach, o ciemniejszym
umaszczeniu i pięknej, długiej, lśniącej sierści.. I znowu jak poprzednim razem
przy wyborze szczeniaka, zadecydował sam maluch.. Z grupki 3 szczeniąt, które
ze względu na małą ilość w miocie były i tak bardzo okazałe, wysunął się
przywódca, niepewnymi migdałowym oczami spojrzał na nas, szczeknął dla dodania
sobie odwagi i zaczął szybko się wciskać pomiędzy nogi, merdając malutkim
ogonkiem.. Szczeniak wybrał nas, a my jego.. Obopólna zgodność decyzji..
Niestety od razu nie mogliśmy go zabrać ze sobą, jakoże wg. wszelkich prawideł
szczeniak musiał dorosnąć do wieku 3 miesięcy przy swojej mamie.. Okres
miesiąca czasu do odebrania naszego małego pupila wlókł się niesamowicie długo…
W tym czasie parę razy dzwoniłem do mojego przyjaciela, czy wszystko ok. z
naszym maluchem.. Wreszcie po paru tygodniach wyczekiwania nadszedł dzień
odbioru szczeniaka.. Kocyk do samochodu, szybko pokonana trasa do hodowli,
formalności typu metryka, książeczka zdrowia ze wstępnymi szczepieniami oraz
odrobaczeniem, umowa sprzedaży, kasa, życzenia od kumpla, aby się zdrowo chował
i szczeniak po godzinie już smacznie spał na kolanach mojej żony, jadąc do
nowego domu, nowych rewirów i nowych właścicieli, którzy zauroczeni jego
wyglądem, zakochali się w nim od pierwszego wejrzenia.. Szczeniak został
nazwany CEZAR.. Jest to imię pochodzenia
łacińskiego, prawdopodobnie od słowa caesaries (kędzierzawy, o bujnych włosach).
A ten szczeniak miał naprawdę bujny włos, zresztą przekonacie się o tym sami
oglądając jego fotki.. Imię to ma swoje odnośniki także w cechach osobowych..
Określa osobnika o bardzo zrównoważonym typie charakteru, opanowaniu,
jednocześnie dużej sile przebicia i żywotności. Jest typem charakteru, który
nie kieruje się intuicją, lecz rozumem. Tak więc CEZAR
przejął we władanie ogrodowe imperium i serca domowników..
CEZAR – obrońca,
przyjaciel, stróż i władca ogrodu
Trzy miesięczny szczeniak, urodzony końcem
sierpnia czyli z tzw. jesiennego miotu, od razu opanował wszystkie domowe
pomieszczenia od przedpokoju począwszy, po sypialnię, kuchnię, pokoje gościnne
i mój gabinet… Była ciepła, pogodna jesień, więc z racji swego grubego futra
szczególnym upodobaniem obdarzył rejon przedpokoju przy drzwiach wejściowych, gdzie
panował większy chłód, a poza tym miał wszystko na oku..
Miejsce w przedpokoju było tylko przejściowym
przyczółkiem mojego szczeniaka.. Już po paru dniach zarekwirował mój fotel, a w
następnej kolejności wersalkę… Nie jestem zwolennikiem pozwalania psu na
wylegiwanie się w fotelach czy na łóżkach, jednak wzrok jakim patrzyła na mnie
żona, gdy wyganiałem go z tych miejsc, był jednoznaczny i niestety musiałem
przynajmniej na jakiś czas „odpuścić”..
Cezar miał swoje legowisko w małym pokoiku, gdzie nikt poza nim nie mógł
rządzić.. Taki psi azyl, z wieloma zabawkami, miseczkami na wodę i karmę,
materacem do spania i nieodłączną maskotką-piszczącym miśkiem, którego
zawzięcie podgryzał.. Jednak systematyczne drzemki, a drzemał w tym czasie
często, wyglądały tak jak na fotce poniżej – pod drzwiami i najczęściej na
plecach..
Cezar rósł, mężniał, gdy skończył 10 miesięcy został zapisany do psiej
szkółki na szkolenie PT , PO czyli psa towarzyszącego i obronnego, którą
ukończył z wyróżnieniem… Został prawdziwym gospodarzem posesji, wiernym i
mądrym przyjacielem oraz niezastąpionym obrońcą domowników..
Każdy zakamarek ogrodu był kilka razy dziennie patrolowany
przez Cezara, a przypadkowe wejście kota,
który często nie zdawał sobie sprawy co go czeka, kończyło się wielogodzinnym
przesiadywaniem kota na drzewie, a Cezara pod drzewem.. Ot, takie podchody
troszkę z nudów, a troszkę dla sportu..
Teren ogrodu jak przedstawiałem w poprzednich
częściach, jest bardzo duży i sporo na nim krzewów, klombów z kwiatami, parę
grządek itp.. Już od najmłodszych lat jak każdy pies, który gospodarzył na
terenie ogrodu, Cezar był przyuczany aby nie
sikać na małe krzewy, kwiatki, nie biegać po klombach i grządkach… Mam w tym
sporo doświadczenia, więc już po paru tygodniach nauki, pies chodził jak przystało
na dobrze ułożonego „faceta”… Omijał grządki, chodził między nimi po ścieżkach,
nie biegał przez klomby nawet wtedy, gdy dojrzał w oddali kota czy innego psa..
Po prostu wzór cnót i dobrych manier..hehehe
Przez kolejne lata wiódł spokojne i szczęśliwe życie, a ja wiedziałem, że w razie potrzeby mam pomocnego, oddanego i wiernego przyjaciela..
Jednak nic nie trwa wiecznie, podobnie jak ludzie
tak i psy mają swój życiowy kres.. Doskonale zdawałem sobie z tego sprawę..
Wiedziałem, że kiedyś ten dzień nadejdzie.. Po 12 latach naszego wspólnego
bytowania, dożywając wieku, który jest przeciętną długością życia tej rasy
psów, Cezar zasnął któregoś dnia i więcej
się nie obudził… Serce moje płakało jeszcze bardzo długo choć wiedziałem, że
był przez cały czas naszej wspólnej, życiowej przygody szczęśliwy i odszedł do
psiego nieba zadowolony.. Jego lśniąca, ciepła sierść, wilgotny, czarny nos
zawsze dotykający delikatnie mej ręki, wierne i oddane spojrzenie migdałowych
oczu, na zawsze pozostaną gdzieś w mej pamięci…
Chociaż Cezar dożył sędziwego wieku w
przeciwieństwie do jego poprzednika Arona, który jak pisałem został pozbawiony
życia przez wredne szerszenie, ciężko było pogodzić się ze śmiercią wiernego
przyjaciela.. Każdy właściciel kochający swego czworonożnego pupila przeżywa
podobnie jego odejście.. Czas płynie jednak nieubłaganie, a długość życia
człowieka to przeciętnie 5 długości życia psa.. Musiałem w końcu pogodzić się z
tym faktem i przyjąć pod swój dach kolejnego stróża posesji i czworonożnego
przyjaciela.. Początkowa koncepcja przewidywała ponowne zwrócenie się do mego
przyjaciela i zaadoptowanie szczeniaka owczarka niemieckiego z jego hodowli… Jednak
los zrządził inaczej… Któregoś dnia będąc z moją żoną na górskiej wyprawie,
ujrzeliśmy maszerującego ze swym właścicielem pięknego berneńczyka
o lśniącej, czarnej sierści z białym paskiem na głowie, białym krzyżem na
piersi, białą kitką na końcu czarnego ogona i białymi „skarpetkami”… Wokół
oczu, kufy i na łapach widniało jasnobrązowe przypalanie.. Taki typ umaszczenia
zwie się tricolor..
Pies wyglądał wspaniale, dostojnie i masywnie.. Osobiście nie przepadam za
małymi rasami, więc ten osobnik od razu wpadł mi w oko.. Mnie wpadł w oko, a
moja żona dosłownie „zachorowała” na berneńczyka.. Wiedziałem, że już klamka
zapadła.. Nie było innej możliwości jak tylko rozglądnąć się za hodowlą tej
rasy psów i zakupić szczeniaka.. Za wyborem tej rasy, po przeczytaniu
kilkunastu fachowych stron, zdecydowało kilka aspektów.. Berneńskie psy pasterskie, bo tak brzmi prawidłowa nazwa tej rasy, są doskonałymi stróżami
domostwa, wiernymi towarzyszami, często psami stosowanymi w dogoterapii czyli w
kontakcie z dziećmi w czasie leczenia rehabilitacyjnego, z uwagi na ich łagodny
charakter oraz doskonałymi psami przewodnikami i psami wykorzystywanymi do
różnego rodzaju czynności w górach (psy lawinowo-ratownicze, transportowe..)..
„Namierzyłem” poprzez rozmowy z fachowcami doskonałą i renomowaną hodowlę w
Polsce psów berneńskich, umówiłem się z właścicielami na wizytę i po 2
miesiącach czasu, jakoże czekałem na miot po uprzednio ustalonych rodzicach,
dostałem telefon na pierwsze spotkanie z małymi szczeniakami.. Podobnie jak w
poprzednich wypadkach przy nabywaniu psów, zarezerwowałem sobie szczeniaka tzw.
pierwszego z miotu.. W ustalonym terminie wyjechałem do hodowli po szczeniaka..
Zrobiłem jednak poważny błąd, zabierając ze sobą małżonkę… Zapytacie
dlaczego??... Hmmm, otóż po wkroczeniu na teren hodowli, właściciele pani Ula i
pan Irek zaprowadzili nas do kojców na ogrodzie, gdzie małe berneńczyki odpoczywały na wolnym powietrzu,
baraszkując na trawie..
Matka owej czeredki o imieniu Deby, przywitała nas przyjaźnie merdając ogonem,
jakby chciała pochwalić się swymi dziećmi…
Kiedy cała gromadka szczeniąt dostała specjalną
przekąskę do wspólnej michy, od razu wiedziałem, który jest moim „zaklepanym”
szczeniakiem… Wyższy o pół głowy od innych, wyraźnie większy szczeniak, wysunął
się na czoło i wpakował od razu wszystkimi czterema łapami do michy, dając do
zrozumienia, że tutaj on ma pierwszeństwo..
Moją małżonka (zresztą podobnie jak ja tylko nie chciałem tego okazywać.) zauroczyła się wszystkimi 10-cioma szczeniakami.. Taka ilość młodych w miocie u berneńczyków to norma.. Suki są duże i bez problemu odchowują tyle młodych.. Widząc reakcję mojej żony i jej lśniące z zachwytu oczy, musiałem być nieugięty, bo wtedy wrócilibyśmy z co najmniej trzema szczeniakami.. Długo perswadowałem, że jeden to maximum.. Wersja zabrania parki czyli suczki i psa była długo podtrzymywana przez moją żonę.. W końcu po ochłonięciu z widoku takiej ilości ślicznych szczeniąt, przemówił rozsądek.. Dwa psy, to dwa obowiązki jak z małymi dziećmi.. Wychowanie szczeniaka, to nie zabawa.. A mnie i żonie obowiązków nie brakowało.. Zatem jeden wybrany wcześniej szczeniak został otulony kocykiem i po sfinalizowaniu transakcji, otrzymaniu metryki, książeczki zdrowia oraz paru innych rzeczy, pożegnaniu się z przemiłymi gospodarzami hodowli, ruszyłem w drogę powrotną do domu… KORSO, bo tak został ochrzczony nasz szczeniak, po wtuleniu się na kolanach małżonki w kocyk z jego dawnego legowiska, usnął smacznie, pochrapując cichutko co jakiś czas.. Przespał ponad godzinną jazdę i przebudził się dopiero, gdy wjeżdżałem późnym popołudniem na teren mojej posesji.. Wystawiony z samochodu na trawnik, po raz pierwszy zaznaczył swój rewir, który do dnia dzisiejszego jest w jego władaniu…
Moją małżonka (zresztą podobnie jak ja tylko nie chciałem tego okazywać.) zauroczyła się wszystkimi 10-cioma szczeniakami.. Taka ilość młodych w miocie u berneńczyków to norma.. Suki są duże i bez problemu odchowują tyle młodych.. Widząc reakcję mojej żony i jej lśniące z zachwytu oczy, musiałem być nieugięty, bo wtedy wrócilibyśmy z co najmniej trzema szczeniakami.. Długo perswadowałem, że jeden to maximum.. Wersja zabrania parki czyli suczki i psa była długo podtrzymywana przez moją żonę.. W końcu po ochłonięciu z widoku takiej ilości ślicznych szczeniąt, przemówił rozsądek.. Dwa psy, to dwa obowiązki jak z małymi dziećmi.. Wychowanie szczeniaka, to nie zabawa.. A mnie i żonie obowiązków nie brakowało.. Zatem jeden wybrany wcześniej szczeniak został otulony kocykiem i po sfinalizowaniu transakcji, otrzymaniu metryki, książeczki zdrowia oraz paru innych rzeczy, pożegnaniu się z przemiłymi gospodarzami hodowli, ruszyłem w drogę powrotną do domu… KORSO, bo tak został ochrzczony nasz szczeniak, po wtuleniu się na kolanach małżonki w kocyk z jego dawnego legowiska, usnął smacznie, pochrapując cichutko co jakiś czas.. Przespał ponad godzinną jazdę i przebudził się dopiero, gdy wjeżdżałem późnym popołudniem na teren mojej posesji.. Wystawiony z samochodu na trawnik, po raz pierwszy zaznaczył swój rewir, który do dnia dzisiejszego jest w jego władaniu…
KORSO – czarno-biało-brązowa
kula słodyczy, uroku i inteligencji..
Jesienne, ciepłe dni sprzyjały wylegiwaniu się i
zabawie małego Korsa na wolnym powietrzu…
Jak to bywa w naturze takiego malucha, prawie połowa czasu to sen, a dokładnie
cykl dobowy szczeniaka wygląda tak: zabawa – sen – sikanie – zabawa – sen - sikanie..itd.
Korso z racji jego przyszłych rozmiarów,
dostał od razu w prezencie duży, specjalny „ponton-legowisko” oraz czerwoną
maskotkę do zabawy.. Już po paru godzinach przyuczenia, wiedział, że legowisko
to jego miejsce snu, zabawy i mały, psi azyl… Jak każdy maluch zabrany od
rodziców początkowo tęsknił i cichutko skuczał.. Wymykał się wtedy ze swojego
legowiska do mojej sypialni, siadał na dywaniku obok łóżka i dawał upust swej
tęsknocie.. Wystarczyło abym opuścił rękę z łóżka i położył ją na jego
grzbiecie.. Smutek i popiskiwanie ustawały dosłownie „jak ręką odjął” i
szczeniak ponownie, smacznie zasypiał.. Wyczuwał, że ktoś nad nim roztacza
opiekę, by mógł bezpiecznie spać..
Czerwona maskotka stała się nieodłączną zabawką
szczeniaka.. Nosił ją ze sobą, delikatnie podgryzał, a nawet służyła mu jako
poduszka pod głowę..
Każdą wolną chwilę poświęcałem na wychowanie Korsa.. Już po tygodniu czasu sygnalizował chęć
sikania cichutkim skomleniem i wystawaniem pod drzwiami w przedpokoju, aby go wypuścić
na ogród..
Z każdym dniem widać było jak z małej, puszystej
kulki zaczyna wyrastać piękny szczeniak…
Większość małych szczeniaków przybiera w czasie
snu pozycję „na plecach”.. Korso także
uwielbiał spać w tej pozycji, z siurakiem do góry i ogonkiem pomiędzy łapami..
Jak już wcześniej pisałem, „ponton-legowisko” był
jego wyłącznym azylem, który niejednokrotnie starałem się naruszyć w celach
zabawowych.. Oczywiście nieraz trzeba było powalczyć o symboliczną kość…
Październik i początek listopada obfitował w
piękne, jesienne, słoneczne dni… Korso
penetrował codziennie cały ogród, zapoznając się z jego najdalszymi
zakamarkami, podgryzając czasami suche patyki, włażąc niezdarnie na kamienne
podesty i węsząc z nosem przy ziemi, zaintrygowany całą gamą nieznanych mu
zapachów..
Kiedy nachodziła go wzmożona chęć na gryzienie z
powodu rosnących zębów, wyżywał się najczęściej na plastikowej butelce, która
niemiłosiernie trzeszczała, a to sprawiało jeszcze większą zawziętość w
gryzieniu.. Oczywiście nie zostawiał w spokoju różnych sznurków, linek,
drewnianych klocków, gumowych piłek itp..
Ten mały, śliczny urwis był maskotką wszystkich
dzieci z okolicy, które przechodząc ze szkoły obok mojej posesji, chciały
choćby na moment dotknąć przez ogrodzenie jego puszystego, aksamitnego
futerka..
Psy tej rasy rosną bardzo szybko.. Po miesiącu
pobytu, Korso przybrał na wadze i urósł parę
centymetrów.. Widać było w jego postawie, że jest to pies spokojny, ułożony,
chętny zarówno do zabawy jak i do nauki..
Kiedy zapoznał się dokładnie z terenem posesji,
zacząłem zabierać go na spacery do pobliskiego lasu, wykorzystując ostatnie dni
pięknej, jesiennej aury.. Las to było nowe doświadczenie, nowe nieznane zapachy,
a zarazem nauka powracania na zawołanie do swojego pana… Tak faktycznie, to za
bardzo nie trzeba go było tego uczyć.. Jak przystało na psa opiekuna, Korso miał już w genach nawyk nieodstępowania mnie
na więcej niż kilka metrów.. Do obecnej chwili, gdy idziemy na spacer z
małżonką do lasu zabierając naszego pupila, w momencie oddalenia się jednego z
nas na kilkadziesiąt metrów, pies zaczyna kursować pomiędzy nami jak satelita,
sprawdzając czy nikomu nie dzieje się coś złego..
Nadeszły zimowe dni… Ogród pokrył się grubą
warstwą białego puchu.. Właściciele hodowli u których nabyłem psa, w czasie
rozmowy wspominali, iż berneńczyki
uwielbiają zimę.. Nie powinno to raczej dziwić, ponieważ rasa ta wywodzi się z
tzw. Sekcji szwajcarskich psów pasterskich, wychowywanych w Alpach i należących
do grupy psów pracujących… Berneńczyki
uwielbiają śnieg i chętnie dają się wpiąć do uprzęży, ciągnąc sanki czy
niewielki wózek.. Korso przepadał za białym puchem, szalał, skakał, dawał „nura”
w zaspy.. Wyglądało to tak, jakby pies dostawał podwójną dawkę adrenaliny…
Nadeszły święta Bożego Narodzenia.. Dokładnie w
pierwszy dzień świąt Korso skończył 4 miesiące, a był już 3 razy większy, niż
gdy pierwszy raz zawitał w moje progi.. Z malucha począł wyrastać piękny
młodzieniec, co prawda jeszcze nie całkowicie okryty dorosłą szatą, jednak już
bardziej rozważny, spokojny i mądrzej patrzący na świat.. Jako straszy i
mądrzejszy przyjaciel, często wieczorami przeprowadzałem z nim męską rozmowę,
przekazując pewne uwagi i mądrości życiowe.. Korso
zawsze był uważnym słuchaczem..
Wraz z nadejściem wiosny, berneńczyk wyrósł na dużego, masywnego psa i jego legowisko,
które był największym materacem dostępnym w owym czasie w sklepie zoologicznym,
zaczęło być pomału za ciasne..
Pies czując już ciepłe, wiosenne powiewy za oknem,
począł odczuwać chęć przebywania na świeżym powietrzu.. Psy tej rasy nie są
kanapowcami.. To typowy pies, który uwielbia przebywać na otwartej przestrzeni
i stosunkowo źle czuje się w domowych warunkach z powodu obfitego futra,
przystosowanego do zimniejszych klimatów.. Wiedziałem o tym doskonale i
czekałem na przyjście prawdziwej wiosny, aby przenieść jego dobytek czyli
materac, zabawki i miski, do stosunkowo chłodnego pokoiku w suterenach, gdzie
urzędowały poprzednie psy.. Tam też Korso
odziedziczył po poprzedniku Cezarze dużą, wygodną wersalkę, która stała się
jego ulubionym legowiskiem w czasie letnich upałów…
BERNEŃSKI PIES PASTERSKI– jedna z ras psów, należąca do sekcji szwajcarskich psów
pasterskich. Zgodnie z klasyfikacją amerykańską, należy do grupy psów
pracujących.. Przodkowie dzisiejszych berneńskich psów pasterskich dotarli na
tereny Szwajcarii wraz z legionami rzymskimi. W latach 20. XX wieku odkryto
czaszkę psa sprzed około 4000 roku p.n.e. Znaleziono także pozostałości czaszek
potwierdzające obecność psów w typie współczesnego berneńskiego psa
pasterskiego, pomiędzy 1000–600 r. p.n.e. nad Jeziorem Zuryskim. Pozwala to
sądzić, że tego typu psy żyły ta terenach szwajcarskich przed przybyciem
Rzymian. Rasę tę odkryto na przełomie XIX i XX wieku, na terenach Prealp w
okolicach Schwarzenburga. Psy te występowały także w dolinie Emmental,
niedaleko Berna i Burgdorfu jako psy stróżujące obejścia oraz pilnujące zwierząt
hodowlanych, a także jako psy zaganiające.
Gdy na terenach nizinnych Szwajcarii zaczęły
powstawać w dużej liczbie serownie, berneńczyki
wykorzystywano dodatkowo jako psy transportujące, zaprzęgane do wózków z
nabiałem. Opisywano je wówczas jako duże, masywne zwierzęta z głową o mocnej
budowie i najczęściej czarnym umaszczeniu (wierzono, że czarne psy odpędzają
złe duchy, dlatego preferowano taką maść). Pod koniec XIX w, w małej
miejscowości Dürrbach, za sprawą tamtejszego oberżysty, który hodował i
sprzedawał gościom trójkolorowe psy, rasa zyskała pierwszą oficjalną nazwę;
brzmiała ona Dürrbachler. W 1899 roku powstał Związek Kynologiczny „Berna”
zrzeszający hodowców psów rasowych z kantonu berneńskiego.
Szata: włos: długi, błyszczący, prosty lub lekko
sfalowany. Umaszczenie: kruczoczarna maść podstawowa z ciemnym
brązowo-czerwonym podpalaniem na policzkach, nad oczami, na wszystkich czterech
kończynach i na klatce piersiowej, z białymi znaczeniami według wzoru: czysto
biały, symetryczny rysunek na głowie: biała strzałka, która się rozszerza
symetrycznie w kierunku nosa, tworząc białe znaczenie na kufie. Strzałka na
czole nie powinna zachodzić na brązowe plamy nad oczami, a białe znaczenie na
kufie powinno sięgać najwyżej do kącików warg. Białe, umiarkowanie szerokie
znaczenie przechodzące z podgardla na klatkę piersiową. Pożądane: białe łapy,
biały koniec ogona, tolerowane: mała, biała plama na karku, mała , biała plama
przy odbycie.
Psy tej rasy są łagodne i przyjazne w stosunku do
ludzi. Tolerują dzieci i są wobec nich ostrożne, cierpliwe i opiekuńcze. Nie są
agresywne w stosunku do gości, przechodniów czy innych zwierząt. Mimo to
posiadają instynkt stróża – zaniepokojone alarmują. Wymagają bliskiego kontaktu
z człowiekiem, a pozbawione otoczenia ludzi stają się lękliwe. Potrzebują sporo
ruchu. Berneński pies pasterski obecnie jest hodowany jako pies rodzinny, pełni
też rolę stróża. Sprawdza się w terapii chorych, pracuje z osobami
niepełnosprawnymi. Nadaje się do szkolenia na psa towarzyszącego, tropiącego i
ratowniczego – lawinowego oraz gruzowego. Ze względu na swoją wagę rzadko
startuje w konkursach na sprawność i zwinność (agility), ale może brać udział w
konkursach posłuszeństwa (obedience).
Korso rósł i powoli zmieniał swoje nawyki, jednak ochota na gryzienie
plastikowych butelek, trzeszczących za każdym kłapnięciem zębami, pozostała
nadal.. Tyle tylko, że ząbki miał już spore..
Jednak nic tak nie poprawia psu dobrego nastroju
jak wielki, wołowy gnat, „obrabiany” jego potężnymi zębami jak klocek na
tokarce..
Jak wspominałem, Korso
uwielbia zimę.. W ciepłe letnie dni szuka chłodnych miejsc, zimnego podłoża i
cienia.. Wypija wtedy wiadro wody i leży dysząc z wywieszonym, różowym jęzorem..
Zresztą sami powiedzcie, czy w takim gęstym futrze było by Wam wygodnie w
czasie 30 stopniowych, letnich upałów.?.
Gdy nadchodzi zima Korso
dostaje dodatkową dawkę energii i gdy tylko wyczuje, że mam zamiar zabrać go na
przechadzkę do lasu, stoi ze smyczą w zębach przy furtce, czekając
niecierpliwie na wyjście.. Potem zaczynają się szaleństwa na białym, puchowym
śniegu.. Szaleńcze biegi, podskoki, nurkowanie po zaspach i oczywiście
zażeranie śniegu..
Po kilkunastominutowym szaleństwie wyszukuje miękką,
dużą zaspę i tam ze szczęśliwą miną i nosem w śniegu wygodnie odpoczywa..
Podobnie jak moje poprzednie psy, Korso przeszedł kurs psa Towarzyszącego.. Jest
doskonałym partnerem nie tylko do zabawy, ale także do wykonywania rożnych
poleceń..
Nieraz wystarczy tylko jedno spojrzenie, a już
obydwaj wiemy o co chodzi..
A tak wygląda obecnie mój pupil.. Niedawno
skończył 4 lata i 8 miesięcy, jest świetnym kompanem, doskonałym, czujnym
stróżem i obrońcą oraz opiekunem mojej 4 letniej wnuczki Natalii.. Wzajemnie cieszymy się życiem i myślę, że tak pozostanie jeszcze przez kilka lat..


A jego szelmowski wzrok i uśmiech na pysku, w dalszym ciągu zapraszają do nieustannej zabawy i pieszczot..
A jego szelmowski wzrok i uśmiech na pysku, w dalszym ciągu zapraszają do nieustannej zabawy i pieszczot..
bardzo ciekawa lektura xd
OdpowiedzUsuńO nie,tylko nie to,tylko nie koniec.Proszę o ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńnigdy dotąd nie gustowałam w śledzeniu blogów, ten mnie wciągnął. A zaczęlo się od szukania informacji o ptakach polskich :D
OdpowiedzUsuńNiech Pan nie poprzestaje na tym. Ma Pan talent do opowiadania.
Dziękuję za miłą chwilę spędzoną w Pańskim ogródku.
Witam. Ja również trafiłam tu przez przypadek. Czekam na dalsze opowiadanie........Piesek cudowny.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńEla.
Panie Andrzeju jestem pod ogromnym wrażeniem tego co Pan "nawyrabiał" :) ogród jest nieziemski! Takie moje małe marzenie które pewnie nigdy sie nie spełni, bo ja dopiero zaczynam tworzyc, i chciałabym w rok, dwa, no może 3 mieć takie "piekne coś" a wiem ze to niemożliwe! Bardzo miło sie to wszystko czyta i ogląda... proszę o więcej, więcej i więcej :) Pozdrawiam serdecznie. Asia
OdpowiedzUsuńCenzura widzę nie odpuszcza.. gdzie mój komentarz o braku pozwolenia dla psów w tatrach poza Chochołowską? Zniknął a był przez jakiś czas... nie ładnie
OdpowiedzUsuńZ tego co wyczytałam Autor bloga jest ratownikiem (nie wnikam jakim, mało ważne, zakładam że ma uprawnienia do zabrania psa w Tatry albo pięknie wkleił zdjęcie), natomiast Ty- Anonimowy - zamiast wyciągnąć z przeczytanego tekstu to, co normalny człowiek zauważyć powinien (radość, entuzjazm, cel w życiu, pasje - różne) - czepiasz się. "żal" jak mówi mój nastoletni syn... :)
OdpowiedzUsuńSuper ogród i jego historia Było naprawdę miło przeczytać Pana bloga .Już nawet nie wspominając o czworonożnych przyjaciołach .SUPER .Pozdrawiam .
OdpowiedzUsuńGdzie nie zajrzę , w każdej opowieści ciekawie, czytam od dechy do dechy , dużo jeszcze potrzebuję czasu, żeby być na bieżąco . Zerkam po cichutku na opis z Wenezueli , chociaż mam jeszcze masę km do przeczytania , to nic . Nasuwa mi się pytanie .... ile czasu ja potrzebuję na przeczytanie, a ile czasu potrzeba było na te tysiące km , żeby TO WSZYSTKO zobaczyć własnym okiem, dotknąć ... w głowie mi się nie mieści, to trzeba być SPECEM :) :) :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Jędrusia bardzo serdecznie , super małżonkę również pozdrawiam :) jola aldonka antczak
OdpowiedzUsuń