I


Część I
TAK TO SIĘ ZACZĘŁO....


Większość z Nas ma w życiu jakieś pragnienia i chęć zrobienia czegoś, co pozostało by po nim dla potomnych... Pisarze, poeci, kompozytorzy spełniają te marzenia w swej literacko-muzycznej twórczości. Malarze, rzeźbiarze zatrzymują czas w obrazach i rzeźbach stworzonych pod wpływem natchnienia. Inni zdobywają niebosiężne szczyty najwyższych gór, jeszcze inni ratują ludzkie istnienia narażając swoje życie.. Można by wymieniać i wyliczać w nieskończoność ludzkie zamysły i pragnienia, ludzką dążność do tworzenia dzieł wiecznych... W obiegu jest takie stare powiedzenie - "Prawdziwy mężczyzna w swoim życiu powinien zbudować dom, spłodzić syna i posadzić drzewo.."


Dom już miałem, syna spłodziłem, postanowiłem zatem, dokładnie ćwierć wieku temu, .... posadzić drzewo !!! ..  Jednak nie miało to być jedno marne drzewko, a cały ogród pełen drzew !!..
Połowa lat 80-tych w Polsce to czas burzliwych przemian, okres stanu wojennego, powstanie 'Solidarności", upadek PRL-u, wybuch elektrowni w Czarnobylu, pierwsze telefony komórkowe i oczywiście królująca na dyskotekach muzyka disco polo.. To tylko niektóre z ciekawych wydarzeń tamtych lat, lat jakże ważnych w historii Polski, aczkolwiek obfitujących w chwile smutne, nieraz tragiczne, jednak dające ludziom nadzieję na lepsze jutro.. Praca jaką wtedy wykonywałem, nie dawała możliwości relaksu ani też wytchnienia nawet przez chwilę.. Kilkaset metrów pod ziemią, gdzie niestety okien nie zamontowano, "harówa" nieraz po 12 godzin, potem ciężka, niebezpieczna służba w szeregach ratownictwa, przysparzająca niejednokrotnie chwile ogromnego stresu i zmęczenia, lata gonitwy za lepszym jutrem, wszystko po to by choć trochę na starość mieć lepiej... Ciężkie to były czasy i niepewne.. Wtedy każdy z nas starał się po skończonej szychcie, problemy związane z pracą pozostawić za bramą zakładu... Nie zawsze jednak to się udawało i właśnie między innymi dlatego, ze względu na charakter mojej pracy, zamarzyłem sobie, aby kiedyś w życiu mieć taki cichy, spokojny zakątek, który byłby oazą i odskocznią od zwariowanego kieratu roboty, dawał chwilę wytchnienia i zapomnienia, leczył stres i bolączki dnia codziennego.. Śnił mi się ogród, gdzie można by było znaleźć malutki kącik pośród zieleni i kwiatów, usiąść, zrelaksować się, pomarzyć....
Teren działki rekreacyjnej zalegającej wokół domu, a przeznaczonej pod realizację mego planu zagospodarowania liczył około 60 arów, a więc dość sporo. W większej części porastała go trawa. Zwykła, łąkowa nie jakaś angielska czy dywanowa. Wtedy o takiej u nas jeszcze nie słyszano... Ot, zwykła, pospolita trawa ukraszona wieloma polnymi kwiatami.. Na pewnej części działki wydzielone były niewielkie grządki, na których uprawiało się przydomowe jarzyny i warzywa - marchew, pietruszkę, buraczki, ogórki , pomidory... W tych czasach przy każdym domku prywatnym, który posiadał wokół ogródek, każdy coś uprawiał.. Resztę działki zajmowała łąka i stary owocowy sad. Kilka grusz, jabłoni, śliw, agresty, czereśnia i orzech włoski. "Kącikiem odpoczynkowym" był placyk 3x3 metry wyłożony betonowymi, chodnikowymi płytkami, na którym stały dwie stare ławki i zrobiony ze stalowego kątownika stół "biesiadny"... Poniżej fotka czarno-biała jaka uchowała się z tamtego okresu (rok 1985)

 
Plany miałem ambitne, lecz wymagało to nie tylko czasu, pracy i sporych nakładów pieniężnych. Czasy były trudne i absolutnie nie przypominające dzisiejszych..Teraz mając "kasę", idziesz do sklepu ogrodniczego lub do Szkółki krzewów ozdobnych i kupujesz co dusza zapragnie.. Wtedy każdy interesujący mnie krzaczek trzeba było załatwiać rożnymi sposobami, nieraz pokrętnymi drogami... Pospolite świerki, sosny czy tuje były oczywiście dostępne, lecz by np. zdobyć ciekawą odmianę rododendrona lub azalii pontyjskiej, trzeba było szukać takowych odmian nieraz w bardzo dziwnych miejscach.. Wielkimi i doświadczonymi ogrodnikami byli wtedy ojcowie zakonni, mający w swych przykościelnych ogrodach piękne okazy krzewów.. U jednego z nich, zaprzyjaźnionego ojca Mateusza z zakonu Bernardynów, udawało mi się zaopatrywać w piękne i niezwykłe jak na owe czasy krzewy i byliny..To z jego szkółki załatwiłem cudowne odmiany azalii pontyjskich (w kilku kolorach), rododendrony, magnolie, liczne rodzaje tui i cyprysów oraz niezwykłe drzewo zwane Tulipanowcem.. O wszystkich tych roślinach będę pisał w trakcie rozbudowy projektu mojego ogrodu.. Pierwszym jednak krokiem do rozpoczęcia jakichkolwiek prac oraz zamierzeń, było zrobienie konkretnego planu i zdecydowanie się na koncepcję wyglądu tej inwestycji.. Po wielu rozważaniach w końcu udało mi się nakreślić z grubsza, co jak i gdzie będzie zabudowane i obsadzone roślinnością oraz krzewami. Poza tym trzeba było rozwiązać sprawę grządek warzywnych, tak ważnych w owym czasie dla domowego budżetu i dostępności świeżych jarzyn w zasięgu ręki.. Wspólnymi siłami z pomocą rodzinki, wybudowaliśmy w dole ogrodu dość sporą "szklarnię", aby tam przenieść wszystkie przydomowe uprawy, a co za tym idzie zlikwidować grządki pod "gołym niebem"...  
   
       
Prace ruszyły z "kopyta"... Aby otworzyć szeroki front robót, a zarazem mieć gdzie usiąść i wypić kawę czy zimne piwko, na czas budowy nowego kącika wypoczynkowego przenieśliśmy stare ławki wraz ze stołem w dół ogrodu, obok wybudowanej szklarni. Za kilka złotych zakupiony został biały, brezentowy namiot zadaszający ów kącik przez promieniami słońca i deszczem...

   
Wiedziałem jedną, podstawową rzecz... Prawdziwy ogród z moich marzeń wyrośnie dopiero za kilkadziesiąt lat... Byłem młodym człowiekiem, więc zapal i wiek nie przeszkadzały snuć planów na dalsze -dziesiąt lat... Postanowiłem tworzyć ten mój własny, rajski zakątek zieleni w kilku etapach.. Aby nie kolidowało to z dalszymi, zamierzonymi inwestycjami trzeba było na początku wykonać te najcięższe prace niwelacyjne oraz transportowe, by potem nie jeździć po świeżo założonych trawnikach czy rabatach kwiatowych.. Topografia terenu, który na całym swym obszarze opadał lekko w dół, była jak najbardziej korzystna ze względów widokowo-estetycznych przyszłego projektu, lecz wymagało to tzw. tarasowego ułożenia poszczególnych partii ogrodu.. W górnej, najwyżej położonej części działki, na wypłaszczeniu o powierzchni około 60 m kw., postanowiłem ustawić pierwszą, centralną, dużą budowlę... Miał to być, jak go nazwałem, "kamienny krąg druidów"... Z oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów kamieniołomu przywiozłem pewnego, jesiennego dnia, dwie wywrotki kamienia... Na jednej załadowanych było kilka bloków kamiennych o wadze około 10 ton, a na drugiej tyleż samo wagowo, grubych płyt kamiennych.. Wszystko to miało być przeznaczone wstępnie na ów krąg kamienny, tarasy i ścieżki wokół niego.. Jak się okazało po kliku latach, była to tylko niewielka część kamienia, który w sumie zwiozłem na teren ogrodu do budowy ścieżek, skalniaków i rożnego rodzaju schodów... Po paru dniach z użyciem wózka widłowego, który w tamtym czasie załatwiałem po różnych firmach na terenie całego powiatu aż w końcu sprawa "oparła się o bufet" w jednej z nich, kamienne bloki zostały szczęśliwie rozwiezione i ustawione na wyznaczonym miejscu w formie okręgu...Taras wewnątrz wyłożyłem dużymi, kamiennymi płytami..

   
Następnego roku wiosną, pomiędzy dwoma dużymi blokami kamiennymi zabudowałem drewniana pergolę, wieńczącą wejście na taras wewnętrzny "kamiennego kręgu".. Pośrodku tarasu wetknąłem kolorowy parasol, a pod nim rozłożyłem leżak.. Było to dla mnie jak symboliczny sztandar zatknięty na przyczółku rozpoczętej inwestycji wypoczynkowo-rekreacyjnej działki... Dolna część ogrodu została przeryta i zasiana trawą...

    
Ówczesne, jesienne prace nie zakończyły się jednak tylko na realizacji "kamiennego kręgu".. Zaplanowane finanse pozwoliły na zakup jeszcze jednego elementu architektury ogrodowej, bez którego prawdziwa baza wypoczynkowa nie mogłaby funkcjonować.. Była to duża altana ogrodowa... Jej projekt wykonałem samodzielnie, dostosowując wymiary i kształt do miejsca w jakim miała stanąć oraz do zabudowy obok niej kominka z grillem i rusztem, do pieczenia i smażenia różnych specjałów.. 

 
Altana nie została przywieziona i złożona tak jak teraz, gdy kupuje się gotowe segmenty.. W jednym z nielicznych jak na tamte czasy zakładów stolarskich, zajmujących się wyrobem domków z drewna, zamówiłem odpowiednią ilość poszczególnych elementów (słupków, krokwi, listew, bali drewnianych i desek). Solidnie wysuszone drewno zostało kilkakrotnie pomalowane koloryzującym konserwantem i rozpoczął się montaż poszczególnych segmentów... Z metrem i poziomicą w ręce, ołówkiem stolarskim za uchem, rozmierzałem, przycinałem i skręcałem szkielet altany osadzony na solidnych podstawach, wpuszczonych głęboko w ziemię.. Wszytko to, po kilkudniowych zmaganiach zwieńczył czterospadowy dach, pokryty łuskową dachówką z ceramiczną posypką.. Na szczycie dachu, po tygodniu wytężonej pracy "zapiał" i zakręcił się na wietrze - metalowy kogucik..
        
Jak wspomniałem, altana została tak zaprojektowana, aby pewne ścianki były ażurowe z możliwością obsadzenia ich pnączami, część wejściowa była zabudowana tylko w połowie, natomiast jedna ze ścianek musiała być dostosowana do zabudowy kominka ogrodowego.. Tak też się stało.. Wraz z ekipą murarską moich kolegów postawiliśmy w dwa dni piękny i efektywny kominek ogrodowy, z komorą do pieczenia, grillowania oraz przedziałem na drewno..

    
Altana wraz z kominkiem ukończona została dzięki pięknej, jesiennej pogodzie jeszcze przed nadejściem przymrozków i szarych, listopadowych dni.. Początkiem wiosny następnego roku pod dużą, starą gruszą, altana z kominkiem zaczęła funkcjonować już na "pełnych obrotach"..

 
Gdy nastały ciepłe, majowe dni, wokół altany posadzone zostały różne pnącza.. Kilka odmian powojników clematis, bluszcz pospolity  oraz pnącze o nazwie Wisteria... 

                
Zakupiłem też nowe meble ogrodowe na wyposażenie altanki.. Stół, cztery rozkładane fotele i dwie ławeczki.. W jednym z okien altany wielki, włochaty pająk od razu rozwiesił swą sieć.... 

 
          
Pomiędzy altanką a moim domem znajduje się wjazd na dalsze części posesji, w tym także do garaży... W miejsce starych, zniszczonych bukszpanów nasadziłem po jednej stronie cisowe sadzonki, które miały być w przyszłości formowane w charakterze zielonego żywopłotu, natomiast drugą część wjazdu obsadziłem formami szczepionymi na pniu: migdałka trójklapowego, karagany syberyjskiej i wierzby Hakuro...

 
Kolejnym wyzwaniem stała się koncepcja zabudowy kilkumetrowej przestrzeni przed oknami budynku.. Postanowiłem ten kilkumetrowy pas trawnika wydzielić do połowy na rabatę obsadzoną niskimi krzewami, kwiatami oraz bylinami, a na drugiej części trawnika wybudować niewielką, wodną kaskadę z oczkiem wodnym... Tak tez się stało... Kolejne worki ziemi, torfu, kory, kilkadziesiąt metrów drewnianej palisady, około tony kamienia i po tygodniu projekt został zrealizowany. Kaskada została podświetlona w kilku miejscach lampami ogrodowymi, podciągnięta została woda.. Już po paru dniach skrzydlaci mieszkańcy okolicznych łąk i lasów zlatywali się na poranną toaletę...
 
 
   Od strony wschodniej, jest niewielki kawałek terenu pomiędzy ścianą mojego domu a domem sąsiada.. Zaciszne i prawie zawsze nasłonecznione miejsce.. Idealne do stworzenia małego, cichego kącika.. Tam właśnie, w otoczeniu rozłożystego jałowca wirginijskiego oraz dużego okazu cisa, nasadziłem kilka krzaków azalii pontyjskich zdobytych jak wcześniej wspominałem od ojców Bernardynów, dwa krzaki rododendronów, tulipanowca i trzy drzewka magnolii.. Magnolia uwielbia zaciszne, nasłonecznione miejsca, gdzie w czasie zimowych przeciągów jest skutecznie chroniona od przemarznięć..

      
 Wybór tego miejsca okazał się strzałem w "dychę".. Magnolie, azalie i rododendrony znalazły tam prawdziwy mikroklimat i warunki do pięknego rozwoju.. Rosły jak na drożdżach, nie szkodziły im zimowe przymrozki, a po kilku sezonach wydały piękne kwiaty... Do dzisiejszego dnia kwitną obficie, nadając tej części ogrodu specyficzny, kolorowy i ciepły klimat.. Zresztą niech zdjęcia powiedzą same za siebie..  

                   
Tuż za krzewami azalii postanowiłem ustawić niewielką ławeczkę, nad którą zabudowałem pergolę z pnącymi różami..

     
Siadając często na ławeczce pomiędzy krzewami kwitnących azalii, czułem że jednak czegoś mi tutaj jeszcze brakuje...
Po miesiącu wiedziałem już, co tak mnie irytowało i nie dawało spać... Koniecznie musiało znaleźć się tutaj miejsca na malutkie, urokliwe oczko wodne ze śnieżnobiałymi kwiatami nenufaru !!.. To jest to !!.. Któregoś poranka chwyciłem za szpadel, wykopałem podłużny, głęboki na około 1,5 m dół, wyłożyłem go specjalną folią, poprowadziłem do niego kamienna ścieżkę, a w donicach pod wodą umieściłem sadzonki wodnych nenufarów... Tak powstała kolejna inwestycja, która po dzień dzisiejszy ma się dobrze, jest w niej niewielka fontanna, a urok pięknych kwiatów nenufaru przyciąga wzrok..

                   
Obok tegoż stawku rośnie zasadzony kilka lat wcześniej duży Rododendron.. Aby rododendrony zakwitały obficie potrzeba systematycznie zasilać je zakwaszoną ziemią torfową oraz specjalnym nawozem (5,5-6 pH).. Wtedy efekt jest taki..


Wspomniałem, iż w tym niewielkim, zacisznym miejscu doskonałe warunki wegetacji znalazły posadzone magnolie... Są tutaj trzy odmiany. Magnolia gwieździsta, której wysokość po 20 latach osiągnęła ponad 5 metrów. Jej śnieżnobiałe kwiaty rozwijające się wczesną wiosną, gdy jeszcze nie ma liści na drzewie, sprawiają wrażenie zawiązanych na gałązkach tysięcy białych kokardek...

 
 Drugą odmianą magnolii posadzoną równocześnie z magnolią gwieździstą jest Magnolia karłowata japońska.. Po 20 latach, w porównaniu z kilkumetrową magnolią gwieździstą, ta osiągnęła wysokość niewiele ponad 1 metr !!!.. Rośnie podobnie jak drzewko bonsai.. Białe kwiaty mają różowy pasek biegnący przez środek płatków, po ich zewnętrznej stronie..

       
Trzecią z kolei odmianą posadzoną nad brzegiem niewielkiego stawku z nenufarami jest ta oto Magnolia o fioletowych kwiatach.. Przepiękne kwiatostany o fantazyjnie powykręcanych płatkach sprawiają, iż jest ona szczególnie wyróżniającym się krzewem w czasie wiosennej wegetacji roślin...

             
Niemniej pięknymi i fantazyjnymi kwiatami zebranymi w rurkowate kwiatostany, może poszczycić się pnącze o nazwie Wiciokrzew Browna.. Doskonale nadające się na obsadzenia płotów, pergoli. Kwitnące od maja do późnej jesieni, dobrze znosi różne warunki glebowe i środowiskowe. Znalazło ono także miejsce w moim zacisznym zakątku, pnąc się po ogrodzeniu i ubarwiając swym pięknym widokiem tę część ogrodu..

       
Na zagospodarowanej, górnej części ogrodu pojawiły się wiklinowe kosze z całą gamą różnobarwnych, jednorocznych kwiatów, przyciągając nie tylko pracowite pszczółki i kolorowe motyle, ale także wzrok przechodzących spacerowiczów.. Ogród zaczął oddychać... Jego prawdziwy urok będzie widoczny za kilka i kilkanaście lat, lecz już teraz zmienia swe oblicze przeistaczając się z zarośniętej łąki, w barwny i zadbany kawałek spełniających się marzeń...
     
Buszując w domu mojej babci, w starej stodole znalazłem nieduży, drewniany wózek.. Jak się potem okazało był to totalny zabytek !!!.. Wykonany przez kołodzieja czyli dawnego rzemieślnika zajmującego się wyrobem drewnianych wozów, sań i części do nich  jeszcze w latach 1930-35 czyli przed II wojną światową, służył mojej babuni i dziadkowi do wożenia wody... Na wózku tym była mocowana beczka o pojemności ok. 300 litrów.. W tamtych czasach nie było wodociągów, a po wodę "zasuwało" się do potoku lub studni głębinowych nieraz kilka kilometrów.. Gdy woda była bliżej nosiło się ją wiadrami na tzw. nosidłach, gdy była dalej ładowało się beczkę na niewielki wózek i jechało po nią na drugi koniec wioski.. Taki właśnie miniaturowy wóz, po pewnych pracach konserwatorskich zaszczycił swą obecnością teren mojego ogrodu..

   
Stal się on zarazem miejscem, gdzie rozkwitły na wiosnę piękne, różnokolorowe odmiany begonii... Piękne, prawda..??

                
W ciągu kolejnych lat ogród się rozrastał i gdy jego górna część była już w pełni zagospodarowana, nadszedł czas na następny plan pięcioletni, przenoszący inwestycje na środkową i dolną część mojej działki.. Ten plan wymagał dużo więcej pracy i zaangażowania, ale także bardzo dużych nakładów finansowych.. Miałem w nim spełnić jedno z największych marzeń mojego życia.. Ale o tym wielkim projekcie, w drugiej części historii o moim ogrodzie...  Hejjj..

KONIEC cz.I
  C.D.N....

2 komentarze:

  1. Gratulacje. Pozostaję pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękna sprawa, przed wyjazdem z Polski 13 lat temu, miałam taki swój azyl 10 km przed Elblągiem . Pracy było dużo , ale przebywanie na ogrodzie już od ranka w pidżamce :) picie smakowitej kawy , było marzeniem nie jednego. To były cudowne , moje lata. No i bardzo ciekawi mnie , co to za inwestycja będzie w II części ??? Gratuluję I cz. :)

    OdpowiedzUsuń